Mamo – siku(albo dwójeczka)! To jeden z tych powodów, które mogą nas blokować przed podróżowaniem z małymi dziećmi po akcji odpieluchowania. Jesteśmy dumni z siebie i swojej pociechy. Z bagażu znikają pieluchy (przynajmniej te używane w dzień), ale nadal nosimy chusteczki i ciuchy na zmianę w sporej ilości. Tak a wypadek, gdyby dziecko dało plamę. A nocnik? Gdzie go spakować? Jak go opróżniać?
Można zaryzykować i nie zabierać ze sobą nocnika ale… nie znasz dnia ani godziny. Nawet jeśli maluch powie, że chce siku, to czasami w pobliżu nie będzie toalety ani nawet skwerku z zieloną trawką, gdzie jędrne pośladki naszego dzieciątka będą rywalizować z włochatymi psimi zadami.
Czy jest jakieś rozwiązanie? Odpowiedź przypadkiem sama rzuciła się nam w oczy. I to tak całkiem banalnie. Nie na podróżniczym blogu a w Rossmannie. A jeszcze taniej można go kupić przez internet – zobacz tutaj.
Nocnik turystyczny – to było objawienie. Plastikowy, lekki, ze składanymi nóżkami. Mieści się w torebce. Kupuje się go w zestawie z jednorazowymi workami. Worki posiadają chłonny wkład, dzięki czemu „po fakcie”, nie nosimy w zawiązanym worku przelewającej się zawartości.
Można komplementować twórcę nocniczka-podróżniczka za pomysłowość. Mianowicie kiedy składane nóżki obróci się poza obrys siedziska, powstają łapki, pozwalające korzystać z nocnika jako nakładki na publiczne toalety. Genialne rozwiązanie jeśli z higienicznych względów stronimy od sadzania dziecka na niepewnej desce klozetowej.
Walory nocnika dopełnia grafika na dnie worka, a dokładnie na elemencie chłonącym. Znajduje się tam sympatyczny żółw, dziarsko trzymający parasol. Ileż frajdy ma nasza Tosia za każdym razem, kiedy sika żółwiowi na parasol. Nie wiedzieć czemu, ale bardzo ją to bawi 🙂 Bardzo szybko przekonała się do tego gadżetu. To niby nic ale potrafi w wielu sytuacjach okazać się zbawienne.
Najbardziej spektakularny przykład użyteczności naszego nocnika-podróżnika, mieliśmy w ambasadzie USA w Warszawie. W kulminacyjnym momencie rozmowy z pracownikiem konsulatu, Tosia powiedziała – chcę siku. A słowna jest skubana, więc wiedzieliśmy, że czasu nie mamy dużo. Wizję zasikanego domu „Wielkiego Brata”, udało się oddalić właśnie za pomocą naszego nocnika, przezornie wciśniętego do wózka. Basia zniknęła panu zza szyby, obsługując procesy fizjologiczne córki. Ja w tym czasie zestresowany tym, jak nasza postawa wpłynie na decyzję wizową, rozmawiałem z panem z okienka. Zanim dziewczyny skończyły było po sprawie. Chwilę potem Wychodziliśmy z ambasady z akceptacją wniosku wizowego i pełnym workiem płynnego, finalnego efektu przemiany materii 🙂
Worki do nocnika wydają się dość drogie. Jednak tak naprawdę nie zużywamy ich wiele. W ciągu ostatnich 3 miesięcy może 10 sztuk. Także można je taniej kupić przez internet – tutaj. Tosia woli trawkę albo toaletę, a w domu mamy normalny nocnik. Na zakupach, czy w podróży jest on zaś bezkonkurencyjny.
Turystyczny nocnik dostaje od nas – rodzinny atest jakości 🙂