W mediach odbija się właśnie szerokim echem informacja, że węgierska tania linia lotnicza Wizzair, wprowadza zmianę dotyczącą zasad przewożenia bagażu podręcznego. Najczęściej w nagłówkach jest mająca programować emocję czytelników opinia, że pasażerowie nie będą z tej zmiany zadowoleni. Czy tak faktycznie będzie i czego naprawdę się spodziewać?
Decyzja nie jest niczym nowym, gdyż już jakiś czas temu identyczne rozwiązanie wprowadziła irlandzka linia Ryanair. Widocznie u konkurenta nowe zasady sprawdziły się tak dobrze, że Wizzair idzie ich śladem, kląc w duchu, że pierwsi na to nie wpadli.
Czy pasażerowie Latający Ryanairem są po zmianach załamani? Nie sądzę. A nawet jeśli tak to niewiele mają do powiedzenia. Godząc się na wybór taniego podniebnego przewoźnika zgadzają się tym samym na rozwiązania pozwalające na wyciśnięcie ile się da z pasażerów, obsługi i maszyn.
Jak było do tej pory?
W tanich liniach lotniczych w cenę biletu nie jest wliczony przewóz większego bagażu jak w przypadku rejsowych przewoźników. Chcesz zabrać dużą walizkę – proszę bardzo, ale zapłać za nią ekstra. Opłata jest na tyle duża, że wykupienie tej usługi znacząco wpływa na łączną cenę biletu. Tym bardziej kiedy lot odbywa się z przesiadkami.
Dozwolone było dotąd zabieranie na pokład bagażu podręcznego o ustalonych maksymalnych wymiarach, liczbie i wadze. Jak można się domyśleć, zdecydowana większość pasażerów dokonywała cudów, pakując do malutkich toreb połowę swego dobytku!
Jaki był tego efekt? Prawie puste luki bagażowe, zaprojektowane do transportu mienia pasażerów i przeładowane szafki nad ich głowami, zaprojektowane do przewożenia torebek i kurtek. Rozłożenie ciężaru w samolocie to jedno. Ważniejszym problemem, była dla przewoźników strata cennego czasu, który pasażerowie potrzebowali na zajęcie miejs w samolocie.
Co się zmieniło?
Zasady przewozu bagażu nie zmieniły się w wymiarze sztuk bagażu, który możemy ze sobą bezpłatnie zabrać. Zmieniło się natomiast to, że swój bagaż podręczny musimy zostawić pod samolotem. Na pokład mogą go wnieść tylko Ci, którzy za to zapłacą.
Efekt dla przewoźnika?
– ponieważ mało kto płaci, to bagaże sprawnie układa naziemna obsługa lotniska w przestrzeni bagażowej
– ludzie szybko zajmują swoje miejsca
– opóźnienia maleją
– zyski rosną
Efekt dla pasażera?
– nie ćwiczą spaceru farmera na schodach samolotu i w korytarzu
– nie wykazują się postawą gentelmena, dźwigającego staruszce torby wypełnionej jajami na twardo do szafki nad głową
– wioząc cenną elektronikę, przyjdzie im dopłacić do priority albo ryzykować zniszczenie sprzętu
– muszą na swój bagaż podręczny czekać przy taśmie
Ten ostatni punkt boli najbardziej. Do tej pory mogliśmy szybko opuścić lotnisko albo przesiadać się na kolejny samolot. Nie damy rady? To już pretensje możemy mieć tylko do siebie. Tani przewoźnik na pewno na nas nie zaczeka, a rejsowy tym bardziej!
Nie ma więc co dramatyzować i wieszać psy na węgierskich bratankach. Zmiany te zostały wprowadzone trochę na nasze własne życzenie. W końcu kto jak nie my starał się najbardziej o tytuł mistrza w podniebnym, bagażowym tetrisie?