W banku wam tego nie powiedzą a przyjacielowi nie uwierzycie
Śledzimy właśnie ogromne rozterki naszych znajomych, którzy tworząc 4 osobową rodzinę poczuli potrzebę przeniesienia się z mieszkania do domu z ogródkiem. Znaleźli ciekawa ofertę, w jednej z dwóch najlepszych dzielnic w Poznaniu. Ze względu na miejsca pracy i związanych z tym przyszłych problemów z wożeniem dzieci do szkół, nie chcą mieszkać na peryferiach miasta. Tu – Wszędzie blisko.
Dodatkowo w bliźniaczym domu mieszka z rodziną kolega ze studiów. Ładny, duży ogród. Nic tylko iść do placówki banku po kredyt, wpłacić 15 % wartości od 1 miliona złotych i… – przepisać to wszystko na 30 lat na rzecz tegoż banku!
Dom to najlepsza inwestycja
Ten slogan słyszymy z każdej strony. Z mediów, od znajomych, od rodziny. Wszyscy z małymi dziećmi są w stanie ponieść naprawdę poważne konsekwencje aby wpisać się w tę presję rynku. To rynek sprzedaje nam, wcześniej starannie zaprogramowane w kampaniach marketingowych marzenia o tym jak powinniśmy żyć. A my zaczęliśmy ślepo w to wierzyć. Oczyma wyobraźni widzimy już, jak w ogrodzie będą się beztrosko bawić dzieci a my dorośli urządzać grilla. Jak w otwartej na olbrzymi salon kuchni, (koniecznie z wyspą) będzie stać najlepszy, włoski, ciśnieniowy ekspres do kawy, którą będziemy się pobudzać aby… zapierdalać na to wszystko.
Dosłownie. Aby miesiąc w miesiąc na koncie banku znalazła się kwota ustalona w harmonogramie przez prawdziwego właściciela naszej upragnionej nieruchomości.
Kapitałowa wersja niewolnictwa
Biorąc kredyt na 30 lat bierzemy sobie na głowę niewyobrażalne obciążenie. Ba, nawet cieszymy się składając swoje podpisy na cyrografie (przepraszam – na umowie kredytowej), oddającej naszą wolność w ręce bezdusznego systemu. Tego wieczoru często idziemy na wytworną kolację aby uczcić „ważny krok w przód”. Tak naprawdę idylla może trwać całkiem długo. W końcu w momencie decyzji o zakupie swojego gniazdka zwykle mamy comiesięczna zdolność spłacania rat kredytowych. I mało kto myśli, że coś może pójść nie tak.
Bierzemy taki kredyt mając powiedzmy 35lat, kiedy po latach wspinania się po szczeblach kariery dochodzimy do przyzwoitych zarobków. W końcu aby wziąć milion kredytu trzeba zarabiać przynajmniej 10 tyś zł netto miesięcznie. Mamy zaoszczędzone 70 tyś złotych a 80 tyś obiecują pożyczyć na wkład własny rodzice. To rozbudza wyobraźnię prawda? Jesteśmy młodymi bogami i
możemy sięgnąć po to, co się nam należy!
Rozmawiamy z doradcą i mówi: YES,YES,YEST – zdolność na 1 000 000 zł!!! Ale mamy szczęście. Bierzemy oczywiście cały milion mając remont w tyle głowy. Podpisujemy umowę przedwstępną z właścicielem. Pośrednik, jeśli był inkasuje pierwszą połowę prowizji tj. 12,5-18,5 tyś brutto. Dopinamy wszystko i spotykamy się u notariusza na akcie notarialnym przenoszącym własność nieruchomości – niby na nas. Płacimy tam:
- 2% podatku od czynności cywilno-prawnych (PCC) – 20 000 zł
- wynagrodzenie notariusza i odpisy – ok. 3000 zł
- wpis do hipoteki (to już w sądzie po akcie notarialnym) – żenująco mało 100 zł
Do tego jeszcze:
- druga połowa pośrednikowi – 12,5-18,5 tyś brutto
- ubezpieczenie nieruchomości – znowu mało – kilkaset zł rocznie
- prowizja banku (jeśli jest) – 2-3% wartości udzielonego kredytu – 20 000 do 30 000 zł
- wycena nieruchomości – 700 zł
- kolacja w dni podpisania umowy kredytowej 150 zł 🙂
W sumie, kupując dom za 1 mln zł, ponosimy koszty nawet na poziomie 90 000 zł jeśli kupujemy z pośrednictwem biura nieruchomości. Jeśli bezpośrednio to i tak poboczne koszty zakupu to ok. 50 000 zł. A to nie są te pieniądze, które mieliśmy na wpłatę własną. Więc tak naprawdę musimy mieć nie 150 000 zł a nawet 200 000 -240 000 zł w gotówce. Dom jest niby nasz – dostajemy klucze.
A co z remontem?
Nieruchomość w takiej elitarnej lokalizacji Poznania ma to do siebie, że nie jest nowa. Poprzedni właściciele biorą to do czego są przywiązani – i dobrze, co będziemy w wypierdzianych fotelach siedzieć! Zresztą musimy zrobić remont pod siebie, prawda? Przecież nie będziemy mieszkać na poznańskich Winogradach czy Sołaczu jak jakaś swołocz! Co sąsiedzi i znajomi powiedzą?!
Bierzemy się za remont, który przy domu ok. 200 m2 raczej cudem zamknie się w 300 000 zł. Połowa została nam z kredytu a reszta? Ok. pożyczymy jeszcze od dalszej rodziny albo znajomych albo (strach pomyśleć) innych źródeł.
Możemy oczywiście zrobić tylko kosmetyczny remont. Czasami jednak odbija się to jeszcze większa czkawką na naszej relacji w związku. Kobiety różnią się bowiem od panów progiem estetyki jaki potrafią bez szwanku zaakceptować. Oczywiście nie generalizuję, ale przyznajcie sami czy nie mam racji?
Nowe, lepsze życie
No może nie wszystko jest tak jak sobie życzyliśmy ale stało się i wieszamy obrazki na ścianie. Przez pierwsze tygodnie ruch jak na Marszałkowskiej. Musimy wszystkim pokazać jak pięknie mieszkamy.
Znajomi pytają: za ile kupiliście dom? – za milion – odpowiadamy. Kiwają głowami mówiąc – no teraz przynajmniej płacicie na swoje a nie obcemu jak dotychczas kiedy wynajmowaliście mieszkanie.
Gratulacje, dobra decyzja.
Co?!? Jaki milion? Milion dom, koszty dodatkowe 90 000 zł i remont 300 000 zł. W sumie 1 390 000 zł. Milion od banku a reszta – 390 000 zł, z oszczędności lub pożyczona od bliskich (nie zapomnijcie zgłosić taką pożyczkę nawet od osób z pierwszej linii pokrewieństwa do Urzędu Skarbowego).
Mijają pierwsze miesiące. Raty kredytu sobie schodzą z konta, na które wpłacamy co miesiąc ok. 4500 zł. No tak ale na początku spłacamy głównie odsetki a nie kapitał. Jeśli przez 30 lat stopy procentowe pozostaną na takim poziomie na jakim nadal są w połowie czerwca 2018 roku to spłacając ostatnią ratę w lipcu 2048 roku w sumie spłacimy 1 mln zł kapitału i ok. 800 000 zł odsetek! A przez 30 lat pewnie trzeba będzie zrobić jakiś remont, prawda? Więc mieszkanie nie kosztuje nie 1 mln zł, tylko 1,4 mln zł + 0,8 mln zł (odsetki) + 0,2 mln zł (remonty i modernizacje) = 2 400 000,00 PLN!!!
Co ze stopami procentowymi?
Kiedy dzisiaj rozmawiasz z doradcą kredytowym (czytaj sprzedawcą bo nie w jego interesie jest Ci doradzać), usłyszysz, że oprocentowanie wynosi ok. 4,5%. W tym oprocentowanie banku i magiczny WIBOR. Cała magia polega na tym, że dzisiaj ten intrygująco brzmiący wskaźnik wynosi ok. 1,8 %. To powoduje, że wg dzisiejszej kalkulacji rata wynosi ok. 4500 zł miesięcznie a pod warunkiem, że tak niski poziom WIBOR utrzyma się przez kolejne 360 miesięcy zapłacimy wspomniane 800 000 zł odsetek od naszego 1 mln zł kapitału.
Czy się utrzyma? Szczerze życzę tego sobie i innym kredytobiorcom, ale w to nie wierzę. Patrząc na historyczne poziomy, w 2008 roku było to 6,8 %. Nie jest natomiast powiedziane, że za 5 lat nie będzie znowu 7% albo 15% jak w 2001 roku. Nie mam odwagi napisać ile wyniesie miesięczna rata od 1 000 000 zł spłacanego kredytu, przy poziomie WIBOR 10 lub więcej plus 2,5 % odsetek dla banku.
Super, jeśli Wasze wynagrodzenie jest naprawdę wysokie i sięga powiedzmy 15 tyś zł miesięcznie netto i więcej. Dacie radę. Ale możemy mieć poważne problemy jeśli szacowaliśmy swoją zdolność spłacania miesięcznej raty na poziomie 4500 zł. Zarabiając „na styk”, branie kredytu na dom w którym mieszkamy może być bardzo niebezpieczne.
Acha, jedziecie sobie na wakacje a mnie jeszcze nie oddaliście pieniędzy?
Cały czas mówimy o obowiązku spłacania rat kredytu zaciągniętego w banku. Ale przecież pożyczyliśmy też od najbliższej rodziny czy przyjaciół. Nawet jeśli są wspaniałomyślni i nie chcą od nas odsetek to i tak mamy im do spłacenia sporą kwotę. Dodatkowy plus jest też taki, że oni w przeciwieństwie do banku nie widnieją w księdze wieczystej. Jeśli z jakiegoś powodu nie spłacimy im w umówionym terminie kolejnej transzy, nic nam pewnie nie zrobią.
Ale… takie długi spłaca się bardzo trudno. Z bankiem nie ma gadania. A tutaj? A to trzeba zmienić samochód, a to zmiana pracy, a to wakacje… Ale ktoś na te pieniądze jednak liczy i kiedy ich nie dostaje, to konflikt gotowy.. A jeśli zaczniemy zalegać z taką spłata dla bliskich to w końcu padnie: „No tak, na wakacje to sobie jedziecie a ja czekam na moje pieniądze…”. Naprawdę nawet najbliższe relacje potrafią się rozpaść z takiego powodu.
Kredyt wiąże bardziej niż małżeństwo
Jesteśmy naprawdę kochającą się rodziną. Nasze dwa śliczne bobasy, taplają się w dmuchanym basenie w ogrodzie kupionego na kredyt domu. Mamy oboje 35 lat, dobrą pracę i zarobki.
Jeśli kredyt będziemy spłacać faktycznie 30 lat, to ostatnią ratę zapłacimy mając lat 65. To dobrze, bo kobieta być może zacząć pobierać pierwsze świadczenia od ZUS (jeśli ten będzie istniał i cokolwiek wypłacał). A taka emerytura może nie wystarczyć na ratę. Dzieci pewnie dawno już nie będą z nami mieszkać – wychowujemy ich wszak na zaradnych i samodzielnych ludzi. Szczęśliwie zamykamy największą i najważniejszą inwestycje naszego życia (poza dziećmi oczywiście). Idziemy do sądu i wykreślamy bank z księgi wieczystej. Drugi raz idziemy na kolację dla uczczenia tej chwili.
Wszystko powyższe stanie się, jeśli jako związek przetrwamy razem te 30 lat. Różnie może być. Przestaniemy się dogadywać, pojawi się ktoś trzeci… Możemy przez te 30 lat, wielokrotnie przebudowywać swoje życie osobiste, a kredyt… będzie nas wiązać do spłacenia ostatniej złotówki.
Co się może stać przez te 360 miesięcy?
Jeśli będziecie mieć dużo szczęścia i będziecie rozważnie prowadzić swoja karierę zawodową, to obciążenie kredytem nie wpłynie zbytnio na standard i styl waszego życia. Wychowacie dzieci, będziecie jeździć na wakacje, zmieniać samochody, dbać o zdrowie, robić remonty. Jako dojrzała para aktywnych seniorów staniecie się faktycznymi właścicielami nieruchomości, z którą zrobicie co
uznacie za słuszne. Tego Wam życzę.
Jeśli szczęścia braknie, to wpadniecie w pewnym momencie w tarapaty finansowe. Może to nastąpić z powodu:
- Złych decyzji zawodowych, albo dlatego, że nie dostosujecie się do wymogów rynku? Kto wie
może w 2030 roku ludzi z waszej branży ostatecznie zastąpią maszyny? Mając lat 60 możecie nie być
już tak elastyczni, aby się sprawnie przekwalifikować i nadal zarabiać wystarczająco dużo, - utraty zdrowia wskutek choroby lub wypadku,
- znaczącego wzrostu oprocentowania,
- wielu, wielu innych…
Możecie wtedy stanąć przed problemem niemożności spłacenia 30, 60 czy 227 rat kredytu. Co wtedy? Zaciskanie pasa daje efekt na krótka metę. Rezygnacja z pasji, wakacji, kawy w ulubionej knajpce… Frustracja z faktu obniżenia standardu życia nie wpłynie dobrze, na życie waszej rodziny.
Jeśli trudna sytuacja się przedłuży, bank upomni się, raz, drugi… jeśli to nie pomoże, ma prawo zająć dom w którym żyliśmy. Kolokwialnie wywalić nas na bruk. I nikogo to nie wzruszy, ile lat spłacaliśmy terminowo kredyt, z jakiego powodu powinęła nam się noga, ani że jesteśmy fantastycznymi ludźmi.
Przyjdzie smutny pan, zaplombuje nasze marzenie i zlicytuje je znajomkowi za połowę jego wartości. Oczywiście zawsze można taki dom sprzedać gdy zmieni się nam sytuacja życiowa lub zanim zrobi to komornik. Jeśli z jakiegoś powodu ceny nie spadną, to zdołamy spłacić zaciągnięty kredyt i pewnie coś zostanie. Ale co wtedy z naszą wizją domu z ogródkiem?
Czy to nie jest przesadzona, czarna wizja?
Napisze jeszcze raz. Szczerze życzę wszystkim spełnienia wizji jasnej. Żeby wszystko dobrze się układało w naszym życiu osobistym i zawodowym. Żebyśmy byli zdrowi. Żebyśmy zarabiali coraz więcej i znaleźli w sobie mądrość aby zaciągnięte zobowiązania spłacać przed czasem. Posiadanie własnego domu to naprawdę fantastyczna sprawa. Sam się wychowałem w domu z ogrodem. Po sąsiedzku mieszkało kuzynostwo, z którym spędzałem wspaniały czas na świeżym(o ile Huta Katowice pozwalała) powietrzu.
To, że miałem tyle szczęścia wynikało z zaradności moich dziadków i rodziców i dorobku ich życia. Moja rodzina nie musiała się przejmować comiesięcznym zobowiązaniem wobec banku.
Dziś wmawia się mojemu i kolejnym pokoleniom, że mogą sięgnąć po wszystko na co mają ochotę. A mają ochotę na wszystko co zobaczą w mediach, u sąsiadów, obecnie w internecie. Każdy chwali się pięknym życiem. Nikt nie chwali się jakim kosztem.
Ja także dałem się skusić posiadaniem własnego „m”. Kwota była jednak niewielka bo mieszkanie kupiłem za 10 % omawianego przykładu z domem za 1 mln zł. Kredytu wziąłem 85 tyś. Okres spłaty – 20 lat. 2008 roku. Dzisiaj, po 10 latach spłacania głównie odsetek, mam nadal do spłacenia 55 000 kapitału. Nawet jeśli byłbym w stanie spłacić ten kredyt wcześniej nie zrobię tego. Będę płacić do końca aby mi przypominał o prawdziwej twarzy życia na kredyt.
Kredyt człowiekowi wilkiem?
Kredyt bankowy ma zawsze podobny mechanizm. Różny jest tylko cel i kwota, która skaluje ryzyko. Kredyt potrafi być znakomitym narzędziem pozwalającym rozwinąć firmę. Jeśli posiadamy inwestycyjne doświadczenie alby wyczucie, także na rynku nieruchomości możemy za pomocą dźwigni finansowej kredytu osiągnąć dobrą stopę zwrotu. Ale to dla doświadczonych graczy albo dla tych, którzy świadomie podejmują ryzyko.
Moim zdaniem najbardziej narażeni na kredytową pułapkę, są młodzi ludzie, którzy podejmują pierwszy raz w życiu tak znaczącą decyzję finansową. Kierują się emocjami. Mało kto takim osobom mówi z czym naprawdę się to wiąże. Że na wzięcie nieraz ogromnego, jak na ich możliwości obciążenia finansowego, nie jest jeszcze czas. Kto ma to zrobić? Rodzice brali kredyt najwyżej na pralkę. Przyjaciele albo nic o tym nie wiedzą, albo ich wręcz wspierają sami jadąc już na tym wózku. A tych, którzy im odradzają, nie słuchają.
Bank w odróżnieniu od nas nie kieruje się emocjami tylko zyskiem. Trudno mieć o to do instytucji finansowych pretensje. Zostały stworzone do tego aby mnożyć kapitał. Produkt mają najlepszy na świecie – sprzedają marzenie o pięknym życiu. Jeśli wykażesz zdolność wg. ich wskaźników – pieniądze dadzą. Nie możesz zobowiązania spłacić, uruchamiają swoje procedury aby nie wyjść ze
stratą.
Dlaczego to piszę?
Nie jestem finansistą, bankowcem czy kimś, kto zagada cię teorią. Jestem praktykiem, doświadczonym zaciągnięciem kilku kredytów hipotecznych na relatywnie niewielkie kwoty. Udało mi się nie dać się ściągnąć na finansowe dno, choć czasami było naprawdę blisko.
Chcę wam jako osoba z zewnątrz pokazać moje przemyślenia. Możecie je wziąć pod uwagę albo odrzucić, jako nieprofesjonalne.
O ścieżce ubiegania się o kredyt i o tym co dalej z jego spłacaniem nie raz rozmawiałem z moimi znajomymi. Raz udało mi się nawet ugasić szaleństwo kredytowe zaprzyjaźnionej pary. Myślę, że są mi wdzięczni a ja mam satysfakcję, że oszczędziłem im sporo kłopotów.
Nie namawiam abyście nie sięgali po realizację Waszych marzeń. Może zarabiacie na tyle dużo, że spłacicie ten milion w 5 a nie 30 lat. Może zbudowaliście po drodze wystarczający dochód pasywny, że nie musicie się bać finansowego dołka. Może rodzice wam pomogą. Może jesteście w czepku urodzeni…Róbcie to jednak uważnie, nie kierując się emocjami, aby Wasze sny nie stały się koszmarem.