Akcja znicz… Gdyby ktoś w tej chwili spojrzał z lotu ptaka na nasz kraj, mógłby odnieść wrażenie cała Polska stanęła w płomieniach. Miliony ogników płonących zniczy to miliony wspomnień o tych, którzy odeszli… Każdego roku przybywa coraz więcej adresatów tych wspomnień, którzy nieubłaganie przechodzą na tamtą stronę czegoś, cokolwiek to jest… Czasami są to ludzie znani z mediów, znajomi, przyjaciele, najbliżsi… Ich odejście jest zaskoczeniem, szokiem, zmusza nas do zadumy lub totalnie rozbija nam życie w cierpieniu i stracie – wszystko warunkuje stopień bliskości i twardość naszego pancerza psychicznego…
Czy chciałbyś być nieśmiertelny?
Odwieczne pytanie, które przeszło przez myśl chyba każdemu z nas. Niejeden twórca literacki i filmowy wziął ten temat na swój warsztat. Cóż można odpowiedzieć?
Kiedy jesteśmy młodzi odpowiedź jest jedna – kurwa, jasne, że tak. To byłaby niekończąca się impreza i przygoda. Mielibyśmy czas na wszystko i dla każdego, nawet dla samego siebie. Totalny odlot!!!
Im jesteśmy starsi tym bardziej rośnie wątpliwość, czy oby na pewno nasze życie wieczne, tu na Ziemi dałoby nam szczęście. Dlaczego? – To właśnie sukcesywne odchodzenie osób, które stają na naszej drodze i nadają sens naszemu życiu, byłoby prędzej czy później powodem narastającej depresji, wyobcowania, zniechęcenia i strachu przed nawiązywaniem kolejnych relacji. Jakże doskonale obrazuje to kultowy film „Nieśmiertelny”(Highlander) z 1986 roku w reżyserii Russell’a Mulcahe’go. To tam zaistniał nieśmiertelny przebój zespołu „Queen” – „Who wants to live forever”.
I właśnie, jak tu być wiecznie szczęśliwym, kiedy kolejne bliskie osoby, rodzine, miłości starzeją się, marszczą i w końcu bezpowrotnie odchodzą? Jak żegnać ich jednego za drugim w doskonałym zdrowiu i z nieograniczonymi perspektywami? Ile dalibyście radę wytrzymać? Skupiać na książkach, podróżach, nadążaniu za galopującym światem, uwodzeniu i konsumowaniu kolejnych partnerów? 100? 200? 300 lat?
Anegdota z dziadkiem
Pamiętam obraz, który niezwykle wrył mi się w pamięć. Było to kolejne święto zmarłych, podczas którego odwiedzałem groby z moim ukochanym dziadkiem, który miał wówczas ok 90 lat. Był absolutnie w pełni sprawny umysłowo, zawsze elegancki i zadbany. Pomiędzy alejkami spotkał kolegę z czasów swojej młodości. Ich rozmowa była tak groteskowa, jak przerażająca. Brzmiało to mniej więcej tak:
- Co u Twojej siostry? – Pytał dziadek.
- Pochowałem ją 27 lat temu… – odpowiadał rozmówca.
- Naprawdę? Jak to zleciało, dopiero ją widziałem. – Z dziwnie beznamiętnym zdziwieniem reagował dziadek…
Jedynym łącznikiem z sensem życia moich dziadków byliśmy my – rodzina, żona, dzieci, wnukowie, prawnukowie. Im mniej czasu dla nich miały kolejne, młodsze pokolenia, tym sens istnienia mógł w nich słabnąć. Finalnie najbardziej trzymało ich przy życiu, zdawałoby się toksyczne, pełne awantur wzajemne uczucie, które trwało 69 wspólnie przeżytych lat. Kiedy babcia odeszła, dziadkowi sił do życia, starczyło na zaledwie dwa miesiące. Ostatni raz w tym okresie widziałem go szczerze szczęśliwego i ze łzami w oczach, kiedy dowiedział się o tym, że na świecie pojawi się nasza Tosia. Niestety nie doczekał jej narodzin.
Zmiana warty
I to właśnie Tosia jest bohaterką mojego dzisiejszego, bardzo prywatnego wpisu. Okoliczności sprawiły, że spędziłem z nią dzisiaj sam na sam niemal cały dzień, Święto Zmarłych – 1 listopada 2018 roku. Będąc niespełna 3 letnią dziewczynką, żyjącą w czasach względnego pokoju i bezpieczeństwa w naszym kraju, temat śmierci jest jej wciąż zupełnie nieznany. Nawet w obszarze rozdeptywania mrówek albo zabicia komara nie ma świadomości przerwania wątłej linii życia owada i jej nieodwracalnej konsekwencji…
Mieszkamy daleko od grobów mojej rodziny. Basia realizowała dziś swoje obowiązki, te związane z pamięcią rodziny i te zawodowe, które nie chcą się skończyć przed naszym wyjazdem życia – na Hawaje.
Spacerowałem z tą niewinną osóbką wiele godzin przez ulice, parki i place zabaw pustego dziś Poznania. Jego mieszkańcy rozpalali w nekropoliach całego świata swoje płomyki za tych, o których pamiętają i za którymi tęsknią. Pogoda nam dopisywała. We wspaniałym wspólnym czasie spędzonym razem, upatruję rozpalanie płomienia naszej relacji ojca z córką. W jej oczach błyszczał żar entuzjazmu, zabawy i ciekawości świata, zmącony jedynie krótką drzemką w wózku, pchanym przeze mnie ochoczo po kocich łbach wielkopolskiej stolicy. To w tym krótkim czasie, moje myśli poszybowały do tych, których odejście przeżywam nie tylko 1 listopada. Zastanawiałem się też, jak ja jej kiedyś wyjawię istotę tego Święta i przemijania w ogóle…Może już za rok Tosia nabędzie choćby podstawowej świadomości śmierci, z jakiejś rozmowy czy bajki, oby nie okoliczności i takie Święto zmarłych już nam się nie powtórzy…
“Mam imię nazwisko i pracę…
Nie jestem gotowy na to, że pewnego dnia oczy nie otworzą się już i nie będą mogły wyrazić tych wszystkich bliskich uczuć, jak to się stało dzisiaj po jej przebudzeniu z drzemki… Cieszę się każdą chwilą, którą dla siebie mamy, a jakość tych chwil daje nadzieję, że kiedyś tam w przyszłości na miejscu mojego wiecznego spoczynku pojawiać się będzie ciepłe światło płomienia i wycierana ukradkiem łza.