Blog, Lifestyle

Czy nauczyciele mają prawo protestować?

26 września 2018
protest nauczycieli

Protest nauczycieli

Odbywa się właśnie największy od lat ogólnopolski protest nauczycieli. Czy słusznie? Czy wykształconym osobom, które spędziły długie lata na swojej edukacji, a teraz poświęcają swoje zdrowie i życie zawodowe ucząc nasze dzieci, wypada powiedzieć – „mamy tej je….. pańszczyzny dość”?

Misja czy pułapka

Warto sobie zadać pytanie czy szeroka rzesza nauczycieli wybiera ten zawód z pasji i pragnienia? Budzą się pewnego dnia i mówią – tak chcę być pedagogiem, chcę się uczyć przez kilkanaście lat, czytać, zdobywać wiedzę którą potem przekażę młodszym kolegom i koleżankom. Będą patrzyli na mnie z szeroko otwartymi oczami i ustami, z niedowierzaniem spijając każde słowo z mojego wykładu o kopulujących strzępkach haploidalnych! Ale będę super! Będę szanowanym obywatelem i przynajmniej raz do roku dostanę kwiaty od klasy, no bo w końcu od chłopaka mogę nie dostać… – Jeśli znajdę chłopaka, coraz mniej ich chodzi do biblioteki…

Być może jest jakiś odsetek takich osób. Podobnie jak zapewne jest jakaś część księży, lekarzy, polityków i innych fachowców z powołania.

Może być też inaczej. Coś nas bardzo interesuje i chcemy się w tym kierunku rozwiać. Angażujemy całe swoje życie aby zostać kimś wyjątkowym w danej dziedzinie: – otrzymać nagrodę Nobla w fizyce, napisać światowy bestseller, zostać Stochem czy Lewandowskim, Profesorem Religą czy Janem Pawłem II. Cały feler w tym, że już z założenia jest to niemożliwe aby każda ze 150 osób przyjętych na filologię stała się poczytnym autorem. Nie każdy też wstępujący do seminarium duchownego zostanie papieżem.

Efekt jest taki, że w wypadku wielu kierunków studiów, po latach nauki i poszerzaniu swoich horyzontów, stajemy z dyplomem w ręku i… co teraz? Co potrafimy? – Uczyć się. – Z czego żyć? – Uczyć kogoś? To wydaje się najprostsze. Tym sposobem wielu absolwentów kierunków pedagogicznych, staje po raz pierwszy po drugiej stronie szkolnej linii frontu. Co ich tam spotyka?

Ostrzał artyleryjski dyrekcji, bombardowania strategiczne Ministerstwa Edukacji, szturm przeważającej liczebnie piechoty z pozycji ławek szkolnych, sabotaż ze strony rodziców, rajdy pancerne komandosów z ADHD, gazy bojowe w toaletach i wiecznie zniechęcone miny. Trwając pomimo tego na pozycji otrzymują bardzo kiepskie zaopatrzenie i wsparcie ze strony sztabu.  W takich warunkach naprawdę trudno przetrwać. A nauczyciele muszą to robić do emerytury.

Rola nauczyciela

Wyobraźmy sobie szkołę jako teatr. Scenariusz spektaklu pisze Ministerstwo Edukacji, reżyseruje dyrekcja a gmach utrzymuje samorząd gminy… A całe to towarzystwo skostniałe i nie nadążające za czasami. Ileż wieków można powielać pruskich klasyków? Zatrzymali się co najwyżej na teatrze telewizji. Doby internetu, automatyzacji i sztucznej inteligencji, która wnet rozniesie w pył stary ład na rynku zatrudnienia w ogóle nie ogarniają.

Nauczyciele są w tym teatrze tylko aktorami. Oni odgrywają to co się im karze. Czasami, któryś pozwoli sobie na rozszerzenie roli albo improwizację. To Ci z powołania albo młodzi, którym się jeszcze chce. Albo zostaną skarceni albo braknie im snu z powodu wypełniania jakiś idiotycznych tabelek, sprawozdań i innych dupereli. Ci co zajmują się cudzymi dziećmi, nie mają czasu dla swoich…

Problem w tym, że przedstawienie, które odgrywają nie cieszy się zainteresowaniem. Widownia przychodzi co dzień do tego teatru z przymusu – taki ustawowy obowiązek dla dzieci i młodzieży.  Uczniowie nie kupują biletów, więc zachowują się tak jak na imprezie na którą bierze się ich siłą. A wychowani w duchu szacunku do bliźnich nie są, co wespół z młodzieńczą burzą hormonów sprawia, że nauczycielom nie ma co zazdrościć.

W takich teatrach opisanych: S.P. czy L.O. nr 2 w Szczecinie czy Gliwicach trudno liczyć na dobrą gażę. Dyrektor dzieli to co dostanie „z góry” wedle stażu. Wiele się nie ma co spodziewać. Na sponsorów nie ma co liczyć. Czasem aby przetrwać trzeba występować na obcych scenach i w gościnnych spektaklach… Czasem jakiś idiota z góry postanowi ograniczyć ilość spektakli albo zaingerować w treść… Otoczenie żongluje utartym przekonaniem: – „solidna robota, w budżetówce!” – Każdy też zazdrości tych długich wakacji – ”Tacy to pożyją!”

Nie ma się co dziwić, że przychodzi frustracja, zwątpienie, załamanie, wypalenie, w końcu gniew!

Długo da się przygłaskiwać sprawę, bo łatwo jest wejść inteligentowi na sumienie – zaczekajcie, dzieci będą ofiarą waszego protestu, to nie wypada, pracujcie dla idei…

Jakoś kiedy (nie umniejszając ich potrzebom) do Warszawy przyjadą górnicy to sprawy dzieją się szybciej. Siarczysta Ku…wa rzucona gdzie trzeba czyni cuda. Ale poloniście nie wypada kląć. A parafraza ulicznej łaciny nie ma takiej siły rażenia.

Czy jest rozwiązanie?

Naszym osobistym zdaniem, idące do pierwszej klasy dziecko, powinno już być wychowane, a szkoła powinna się zająć przekazywaniem potrzebnej wiedzy. Powinno się to dziać według programu nauczania adekwatnego do czasów w których przyjdzie żyć naszym dzieciom. Osób tak myślących jest coraz więcej ale nadal to margines. W szerszej skali rodziców się tak łatwo nie zmieni. Nadal będziemy więc pozbywać się dzieci z ulgą i roszczeniem wobec szkoły, że to ona ma wychowywać. A więc, satysfakcją z obcowania ze świadomą, kulturalną i wrażliwą młodzieżą nauczycielom ust się nie zatka.

Sumieniem i ambicją tym bardziej. Zostają pieniądze. Czy im się pieniądze należą? – Oczywiście, że tak. To uwłaczające, że ludzie w których rękach leży edukacja naszych dzieci, zarabiają dwa, trzy razy mniej niż osoby, które nie pozwalając się dogonić kacowi, machają bez drżenia rąk kielnią na budowie.  Na kasie w markecie albo jako kierowca też da się zarobić dużo więcej.

Skąd wziąć pieniądze na podwyżki? To góra pieniędzy! Przy spełnieniu postulatów o oczekiwanej przez nauczycieli kwocie podwyżki, budżet państwa klęknie na jedno kolano i zwali go pierwszy, lepszy podmuch. Ale przecież władza przy swej skuteczności w błyskawicznym procesie legislacyjnym ma pole manewru. Mamy na to dwa pomysły, oba całkiem sprytne:

  • może wprowadzić podatek dla producentów cukru, który młodzież uzależnia bardziej niż zdobywanie wiedzy. Wtedy każdy „młody lew” zagryzając słodkiego „Liona” będzie finansował wynagrodzenie swojego nauczyciela,
  • może przesunąć pieniądze z kapslowego na wynagrodzenie dla nauczycieli. Samorządy i tak nie wiedza jak je wydawać. Rozwalenie całego budżetu na walkę z uzależnieniami poprzez organizowanie 15 minutowej pogawędki i koncertu podstarzałej gwiazdy piosenki naprawdę problemu nie rozwiąże. Przeznaczając te pieniądze na edukację sprawimy, że każdy pijak w tym kraju będzie miał satysfakcję, że przyczynia się do kształcenia młodzieży, w której rękach leży przyszłość naszego dumnego narodu!

You Might Also Like